czerwca 20, 2017

L'ORIENT - MASKA ALGOWA Z RYŻEM, KOLAGENEM MORSKIM, OLEJKIEM RÓŻANYM NA KONTUR OCZU


Dawno temu byłam wielbicielką algowych masek. Masowo zaopatrywałam się w duże pojemności masek z Bielendy. Były niezwykle wydajne ale z czasem zaczęły mnie męczyć. Po latach zupełnie przypadkiem natknęłam się w Mydlarni u Franciszka na promocję "druga maska za pół ceny". Sympatyczna pani w sklepie rozpływała się w zachwytach nad maską na kontur oczu i mimo, że do końca przekonana nie była.. kupiłam.


Od producenta:
Algi morskie to naturalny koncentrat niezbędny dla zachowania urody związków mineralnych, witamin, enzymów, pierwiastków śladowych i innych związków witalnych. Między innymi zawierają łatwo przyswajalne żelazo, magnez, cenne witaminy, zwłaszcza z grupy B, makroelementy i mikroelementy oraz nienasycone kwasy tłuszczowe. Okłady z alg oczyszczają skórę z toksyn, dotleniają, regenerują, poprawiają koloryt, wygładzają powierzchnię naskórka. Stymulują syntezę kolagenu i elastyny w skórze. Są znakomicie tolerowane przez ludzką skórę.

Maska ta stworzona została z myślą o pielęgnacji delikatnej skóry wokół oczu. Połączenie alg, pudru ryżowego i kolagenu działa natychmiastowo, niwelując oznaki zmęczenia, sińce, opuchliznę. Redukuje zmarszczki, wygładza i napina skórę wokół oczu. Działanie to wzmocnione jest poprzez regenerujące i stymulujące właściwości olejku różanego.

Stosowanie: 
Porcję proszku (połowa zawartości saszetki na 1 zabieg) wymieszać z przygotowaną wystudzoną (temp. ok. 20 stopni C) wodą, aż do uzyskania jednolitej konsystencji ( maska powinna osiągnąć konsystencję budyniu). Tak przygotowaną maskę należy niezwłocznie nałożyć na oczy i okolice oczu. Po upływie co najmniej 15 minut maskę należy podważyć i odciągnąć od skóry jednym pociągnięciem. Dla dobra naszej skóry zaleca się nakładać 1-2 razy w tygodniu/


Algowe maski L'Orient zapakowane są w miękkie aluminiowe (?) saszetki. Po przecięciu opakowania należy jak najszybciej zużyć zawartość. Ryzyko rozsypania jest tu dość spore i zdecydowanie brakuje strunowego zapięcia. Oczywiście maskę można przechowywać pionowo ale sam fakt ciągłego kontaktu z powietrzem podświadomie zmusza do zużycia w stosunkowo szybkim czasie. 


Według producenta saszetka powinna wystarczyć na dwa użycia ale według mnie na 4, a nawet 6. Jedna łyżeczka sypkiego produktu rozrobiona z wodą i nałożona szerokim łukiem na okolice oczu w dodatku grubą warstwą zwyczajnie spływa. To po prostu za dużo! Trzymając się proporcji producenta okolice oczu zaczynać się powinny przy linii czoła na pępku kończąc! Ja rozumiem, że są wyjątki i czasem im więcej tym lepiej ale jeśli z mojej twarzy zaczynają zwisać algowe gluty to chyba dobrze nie jest.


Zdecydowaną zaletą maski jest jej śliczny błękitny kolor. Samo jej rozrobienie i noszenie sprawia mnóstwo radości. Niestety jej kolor nie wynika z naturalnych składników, a z dodatku niebieskiego pigmentu, który jest pochodzenia syntetycznego.

Skład (INCI): Solum Diatomeae (Diatomaceous Earth), Algin Calcium Sulfate Hydrate, Oryza Sativa (Rice) Starch Bentoite, Tetrasodium Pyrophasphate, Hydrolyzed Collagen, CI 74160 (Pigment Blue 15), Rosa Damascena Flower Oil.


Maskę warto rozrabiać w cieplejszej lub zwyczajnie podgrzanej wodzie. O wiele łatwiej jest wówczas uzyskać jednolitą masę. Zaraz po rozrobieniu należy nałożyć maskę na.. no właśnie.. na co? Maskę niby należy nakładać na oczy i okolice oczu. Będąc w gabinecie kosmetycznym  i pochrapując na fotelu bez żadnych zastrzeżeń mogę pozwolić sobie na nałożenie maski na powieki i okolice oczu.. ale w domu? Stojąc przed lustrem w łazience mogę nałożyć maskę na jedno oko i z drugim otwartym bezpiecznie z niej wyjść.. ale zakleić obu sobie nie dam. Jeśli nawet dostosowałabym się do zaleceń producenta to i tak wciąż miałabym obawy.. a jeśli z maską wydepiluję sobie rzęsy? Jakoś mnie to wszystko nie przekonuje. 


Ostatecznie maskę nakładam pod oczy. Po kilku minutach maska zastyga ale wciąż jest miękka w dotyku. Początkowo daje uczucie lekkiego chłodzenia. Jednak z czasem coraz bardziej mam wrażenie, że skóra pod nią zaczyna się pocić. Dodatkowo maska zaczyna się delikatnie skurczać przez co dolna powieka zaczyna "schodzić" w dół.. pod dolną powiekę dostaje się powietrze.. powieka i oko zaczynają się robić suche.. oko się w pełni nie zamyka..  WTF?! Zastygnięte obrzeże maseczki ściąga skórę, po jej podważeniu i ściągnięciu skóra w tym miejscu jest zaczerwieniona.. i taki stan utrzymuje się przez jakąś godzinę. Aby tego uniknąć warto wcześniej zaaplikować solidną porcję kremu ewentualnie dodać olejku do maski w trakcie jej rozrabiania. A co z konturem? Bez większych zmian. Ehh...


Powrót sprzed lat do algowych masek nie specjalnie napawa mnie radością. Nieco za dużo tutaj kombinacji i przykrych niespodzianek. Dla mnie maska powinna działać sama w sobie (chociaż w jakimś stopniu) i dopiero wówczas ewentualnie mogę ją podrasowywać. W przypadku okolic oczu zdecydowanie lepiej sprawdzają się mi płatki hydrożelowe, a przy tym nie wymagają kombinacji i specjalnego wysiłku. 

Jak stoisz z algowymi maskami ?
Może masz na nie swój sposób?
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Kosmetyczny Fronesis , Blogger