Spotkania blogerskie mają to do siebie, że często oprócz produktów którymi jesteśmy naprawdę zainteresowane trafiają również takie, które zainteresowanie wzbudzają żadne. Nie urodził się jeszcze nikt komu wszystko by pasowało.. więc to raczej norma. Osobiście przyznaję, że często przez nadmiar produktów jakie otrzymuję przy takich spotkaniach część z nich trafia w inne ręce. Najczęściej pytam koleżanki lub rodzinę czy coś chcą, bo wolę aby produkty służyły komuś innemu niż miałyby u mnie leżeć latami. Trafiają się również takie produkty, ktore normalnie nie budzą mojego zainteresowania, a jednak zostawiam sobie bo jednaj jakiś potencjał zauważyłam.. i tak było z paletką cieni marki Ingrid Cosmetics.
Marka zdobyła moje serce przez to, że w paczkach dla dziewczyn podarowała naprawdę ciekawe i fajne kolorystycznie produkty. Naprawdę nie jest to regułą. Z drugiej strony osoba która zajmuje się wykonywaniem makijażu na co dzień może być zadowolona z zielonej pomadki czy neonowych cieni.. ja niekoniecznie. Natomiast z Ingrid do użytku pozostawiłam sobie niemal wszystkie produkty.
Ingrid Cosmetics nie jest marką z gornej półki cenowej, więc trudno oczekiwać produktów, które rzucą na kolana. To wcale nie znaczy, że nie znajdziemy czegoś wartościowego w dobrej cenie. Takim właśnie produktem jest paletka z kolekcji Smoky Eyes Shadows w odcieniu 118
Bardzo uniwersalna paletka cieni w kolorystyce brązu i beżu. Niezwykle neutralna i dzienna kolorystyka sprawia, że paletkę z łatwością można włączyć do codziennego makijażu, a także łączyć z innymi paletami cieni.
Normalnie zapewne rozbijałabym paletę na czynniki pierwsze ale tu nie ma za bardzo nad czym się rozwodzić. Każdy z cieni jest miękki, a nawet nieco satynowy w dotyku. Na pędzel nabiera się sporo produktu co i tak uważam za plus bo w większości tańszych paletek jest dokładnie odwrotnie. Nie ma się jednak czego obawiać, bo cienie nie są jakoś spektakularnie napigmentowane.
- Cień z numerem jeden to jasny cielaczek, który najczęściej ląduje na moich powiekach jako baza
- Cień z numerem dwa to ładny ciepły beż, również bardzo uniwersalny kolor. Spisze się na całą powiekę czy jako zaznaczenie załamania.
- Cień z numerem trzy to ciepły brąz. W zasadzie jest ładny i twarzowy ale za każdym razem mam z nim jakiś problem.
- Cień z numerem cztery to nieco chłodny ciemny brąz.
Problem z cieniami mam taki, że na powiece zlewają mi się w jedno. Żeby nie było.. ładnie się rozcierają ale w pewnym momencie kiedy cienie rozcieram i chcę w końcu wzmocnić kolor to okazuje się, że szczyt możliwości przyciemnienia już osiągnęłam. W efekcie końcowym wychodzi brązowa mgiełka bez szczególnego wyrazu. Nie winię do końca za to samych cieni. Ewidentnie praca z nimi wymaga pewnego przyzwyczajenia i świadomości jak wiele można z nich wyciągnąć. Jednak pracując zazwyczaj na mocno napigmentowanych paletach takich jak Nabla czy Lorac zwyczajnie o tym zapominam.
W zasadzie nie mogę powiedzieć o niej nic złego, bo w tej cenie
wydaje mi się być całkiem fajną paletą. Robiąc porządki w kolorówce
miałam nawet spory dylemat czy jednak jej sobie nie zostawić na jakieś
krótkie wyjazdy ale skoro sięgam po nią z przymusu, a efekt końcowy
mojego makijażu raczej mnie rozczarowuje to trafia w dobre ręce mojej
siostry. Myślę, że osoba która na co dzień niezwykle lekko podkreśla
urodę będzie o wiele bardziej zadowolona.
Na zdjęciu poniżej widoczne są swatche cieni aplikowane palcem. Taka aplikacja zazwyczaj wyciąga z każdego cienie maksimum jego możliwości. Jak widać nie jest to mocno powalający efekt ale nie jest najgorzej.
Jeżeli masz styczność z paletami o mocnej pigmentacji to ta mocno Cię rozczaruje. Jednak jeśli nie jesteś mistrzynią makijażu ani nie ciągnie Cię do tego typu zabaw to jest spora szansa, ze paleta spełni Twoje oczekiwania. Myślę, że to również dość dobra opcja dla bardzo młodych osób, które chcą zacząć przygodę z makijażem i nie chcą wydać na to fortuny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz