Kremy przeznaczone do cery tłustej i mieszanej to dość grząski grunt. Jeżeli kiedyś lub wciąż takiego szukasz to wiesz, że to nie małe wyzwanie. Wszystkie chemiczne kremy jakie przewinęły się przez moje dłonie, zarówno te drogeryjne jak i te apteczne czy z nieco wyższej półki, zupełnie się u mnie nie sprawdzały. Zawsze coś było nie tak.. tłusta warstwa, brak współpracy z podkładem, zbyt ciężki, niewystarczające nawilżenie i najgorsze.. zapychanie. Po części moje przykre doświadczenia to również moja wina. Nakręciłam się wyłącznie na chemiczny skład, bo niby jak krem na bazie olejów i ekstraktów mógłby być dobry dla mieszanej czy tłustej skóry? I tak z nieco mieszanymi uczuciami w moje ręce trafił Featherlight od Make Me Bio.
Opis producenta:
Wiemy jak trudno jest znaleźć idealny krem do cery tłustej i mieszanej dlatego z uwagą stworzyliśmy idealny produkt do pielęgnacji Twojej skóry. Tłoczony na zimno olej z orzechów laskowych jest lekki i szybko się wchłania wzmacniając naczynia włosowate i równocześnie ujędrniając i nawilżając skórę. Fantastyczny olej jojoba w połączeniu z wodą z kwiatu pomarańczy reguluje gruczoły łojowe a olej z grejpfruta tonizuje i rozjaśnia skórę.
Hmm.. 60 ml należy zużyć w ciągu 6 miesięcy, jak dla mnie to dużo i krótko. Dlatego z kremu korzysta także moja szyja oraz dekolt. Tylko w taki sposób wiem, że krem zdążę zużyć w wyznaczonym przez producenta terminie. Najczęściej staram się kupować kremy w mniejszych pojemnościach, ponieważ nie używam tylko jednego produktu do pielęgnacji, bo różne potrzeby ma moja skóra.
Szklany słoiczek w ciemnym szkle z przyjemną dla oka grafiką, taka forma opakowania ma kilka zalet ale również sporo wad: brak higieny, możliwość wylania kremu czy rozbicia szkła.
Szklany słoiczek w ciemnym szkle z przyjemną dla oka grafiką, taka forma opakowania ma kilka zalet ale również sporo wad: brak higieny, możliwość wylania kremu czy rozbicia szkła.
Biały kremik o lekkiej konsystencji. Poza samą pomarańczą wyczuwam delikatny zapach mokrej.. ziemi i chyba tylko ja w całej blogosferze mam takie skojarzenia zapachowe. Ostatnio mam spore problemy z odnalezieniem zapachów, które mi odpowiadają. Coś co jeszcze rok temu uwielbiałam dzisiaj mi śmierdzi lub jest całkiem przeciętne i nudne. Być może nastąpiło jakieś zwarcie na drodze komórek wyłapujących lotne substancje <-> kora gruszkowa. Mimo wszystko zapach zaliczam do dość przyjemnych. Jednak im dłużej go wącham tym bardziej przebija się zapach ziemi, więc staram się to robić jedynie podczas aplikacji. Aromat zaaplikowanego kremu dość szybko znika, chociaż niektórzy narzekają, że po aplikacji jeszcze długo go wyczuwają. Prawdę mówiąc dla mnie produkt przeznaczony do pielęgnacji cery może śmierdzieć, grunt aby bardzo dobrze działał.
Pamiętaj, że zapach kremów to często efekt użytych w nich substancji zapachowych, które mogą wywoływać alergie i szkodzić naszej skórze. Producenci w większości stosują nazwę ogólną Parfume lub Fragrance, ale czy kryją się tam substancje zapachowe pochodzenia odzwierzęcego, roślinnego czy syntetycznego tego już nie wiemy. Producenci najczęściej dbają o to abyśmy nie mieli niepotrzebnego bóli głowy.
Higieniczność tego typu opakowań pozostawia wiele do życzenia, jednak dla mnie od jakiegoś czasu nie są szczególną przeszkodą. Krem wydobywam ze słoiczka specjalnie przeznaczonym do tego aplikatorem, który kosztuje grosze. Dzięki niemu wiem, że do kremu nie przedostają się nieproszone zwierzaki. Tą metodę stosuję do wszystkich produktów, które wymagałyby kontaktu z palcami. Aplikator wykonany jest z tworzywa sztucznego.. oczywiście lepsze byłoby szkło ale jak widać wszystkiego mieć nie można. Z drugiej strony zakończony jest kuleczką, która przeznaczona jest do aplikacji kremów pod oczy. Z łatwością utrzymuję czystość aplikatora, a dostać go można w Drogerii Natura w dziale z akcesoriami. Alternatywą dla takiego aplikatora mogą być również plastikowe łopatki do lodów (sezon w pełni). Jednak w ich przypadku kremu nie polecałabym aplikować bezpośrednio na twarz, bo mogą mieć ostre krawędzie, ale na grzbiet dłoni, a następnie opuszkami palców na twarz jak najbardziej.
Skład (INCI): Citrus Aurantium Dulcis (Orange Blossom) Flower Water, Corylus Americana (Hazelnut) Seed Oil, Prunus Armeniaca (Apricot) Kernel Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Oil, Cetearyl Glucoside, Tocopherol (Vitamin E), Xanthan Gum, Benzyl Alcohol, Potassium Sorbate, Dehydroacetic Acid, Citrus Grandis (Grapefruit) Oil, Limonene.
Skład to poezja. Zamiast wody mamy wodę kwiatową z kwiatów pomarańczy do tego oleje, oleje i oleje. Prosto, schludnie i krótko.
Na kremy od Make Me Bio miałam ochotę od dłuższego czasu. Jednak
najbardziej kusiła mnie wersja dla skóry suchej i wrażliwej Garden
Roses. Coś nie tak? Zgadza się.. cera mieszana, a krem do skóry suchej.
Skąd taki rozstrzał? W okresie jesienno-zimowym moja mieszana skóra
potrzebuje dużej dawki nawilżenie. Choćbym bardzo chciała i się starała
to i tak w okresie jesienno-zimowym piję znacznie mniej wody i napojów
niż w lecie. Piję za to nałogowe ilości gorących herbat. Takie "kubkowe
parówki", ciepłe i suche powietrze w mieszkaniu, niskie temperatury na
dworze, to wszystko przyczynia się do przesuszenia, a mieszana cera,
która jej przesuszona to prawdziwa katorga.. stąd plany zakupu Garden
Roses.
Featherlight jest ze mną od końca lutego. Muszę przyznać, że w chłodnym okresie nie byłam z niego zadowolona. Stopień nawilżenia jaki dawał mojej skórze był wówczas na niskim poziomie. Teraz gdy temperatury oscylują w okolicach 20 stopni sprawdza się bardzo dobrze.
Na zdjęciu powyżej widoczne są białe smugi po rozsmarowaniu kremu. Jeśli czytałaś opinie, że krem robi okropne smugi i trzeba się z nim bawić aby niebyły widoczne to pewnie tak to wygląda. Aleee.. ilość kremu jaką nałożyłam na dłoń wystarczy na całą twarz i szyję, a czasem raczę nim jeszcze mój dekolt.
Krem po rozsmarowaniu i wchłonięciu pozostawia delikatną warstewkę, której wykończenie w moim odczuciu jest matowo-satynowe. Nie utrzymuje na skórze takiego wykończenia cały dzień, moja skóra dość szybko zaczyna się świecić. To również nie stanowi dla mnie wielkiego problemu, bo od czego mamy bibułki matujące. Bardzo dobrze współgra z podkładem Estee Lauder Double Wear. W ciągu dnia podkład potrafił wysuszać mi delikatnie skórę, a z kremem Featherlight przez cały dzień czuję się komfortowo.
Kremu używam zamiennie z innymi produktami zarówno na dzień jak i na noc, nakładam go na uprzednio zastosowane serum jak i w czystej postaci. To co dla mnie jest najbardziej istotne: nie zapycha mojej skóry. Zatem jest to krem który nie skończy u mnie kariery jako krem do stóp lub dłoni. Dobrze nawilża moją skórę w okresie letnim i fajnie współgra z innymi kosmetykami. Nie mam mu nic do zarzucenia.
Spisuje się, dlatego jak najbardziej mogę go polecić ale ciągnie mnie do wypróbowania innych kremów o naturalnym składzie. Nie wiem jeszcze czy sięgnę po niego ponownie ale bardzo możliwe, że skuszę się na inny krem Make Me Bio, bo doświadczenia z marką są bardzo zachęcające.
Miałyście już okazję wypróbować kremy Make Me Bio?
Miałam go i mi pasował.
OdpowiedzUsuńW jego składzie z kompozycji zapachowych widzę tylko Limonene. Reszta to zapach jego składników samych w sobie :)
Dokładnie :-) a to coś czego już dawno w kremach nie widziałam :-)
UsuńKilka osób już mi ten kremik polecało, ale jakoś tak nie złożyło się do tej pory, żebym miała okazję go wypróbować.
OdpowiedzUsuńgdyby nie okazja ja również odkładałabym jeszcze spotkanie z Make Me Bio ;-)
UsuńPo opisie krenik bardzo mi sie podoba i nie wiem, czy sie na niego nie skuszę jako alternatywę dla dla brzozowego sylveco :)
OdpowiedzUsuńnigdy nie miałam kremów z sylveco.. ale ten z pewnością mogę polecić :-)
UsuńPODOBA MI SIĘ SKŁAD, ale teraz używam kremu bandi ;)
OdpowiedzUsuńdzięki mamiazróżowątorebką również mam możliwość obcowania z mark a Bandi i jak na razie jestem mile zaskoczona :-)
UsuńZnając mojego pecha, z pewnością zbiłabym opakowanie :D
OdpowiedzUsuńSkład bardzo mi się podoba.Ja na razie używam małego kremiku Balea:)
faktycznie takie opakowanie to małe ryzyko ;-)
UsuńFajerwerków nie widzę, ale w sumie komfort skóry pod podkładem to już coś wystarczająco pozytywnego, żeby się skórze przyjrzeć 😉
OdpowiedzUsuńto prawda :-) spektakularnych rzeczy nie robi, to niby zwykły krem nawilżający ale świetnie współgra z innymi produktami do pielęgnacji i makijażu oraz dobrze nawilża.. a jak na złość o takie kremy też ciężko. Fajerwerków szukam w bardziej skoncentrowanych produktach ;-)
UsuńKuszą mnie produkty tej marki :-)
OdpowiedzUsuńnie dziwię się.. sama dużo pozytywnych opinii o nich czytam :-)
UsuńNajlepiej taki krem nabierać za pomocą szpatułki ;) Szkoda, że nie ma dozownika ;)
OdpowiedzUsuńto prawda.. dozownik to zawsze ułatwienie i wyższa higiena ale cena również poszłaby w górę :-|
UsuńLubię naturalne kremy. Sama używam aktualnie kremu z rokitnika marki Sylveco.
OdpowiedzUsuńz tej marki jeszcze nic nie miałam ale bardzo chętnie wypróbuje jakieś produkty :-)
UsuńMiałam ich krem na noc. I jakos... Nie
OdpowiedzUsuńten nie robi jakiegoś cudownego działania ale jest jak najbardziej dobry i dobrze współpracuje z innymi produktami :-)
UsuńProdukty Make me bio bardzo szybko polubiłam. Moja przygoda rozpoczęła się od proszku myjącego. Początkowo ciężko było mi dojść z nim do porozumienia i uzyskać idealną konsystencję pasty, ale gdy w końcu się zgraliśmy była to prawdziwa miłość ;) Wypróbowałam również krem różany. Ten produkt także bardzo dobrze wspominam i chętnie do niego wrócę. Dzisiaj jednak bardziej kusi mnie wypróbowanie Featherlight. Mam chyba bardzo podobny typ cery do Ciebie. Pielęgnacja zupełnie inna zimą i latem. Dla mnie jeden z ważniejszych aspektów to fakt, że krem w ogóle nie zapycha. I oczywiście skład, który jak sama mówisz - jest poezją ;)
OdpowiedzUsuńniestety bardzo dużo produktów mnie zapycha więc znalezienie takiego który tego nie robi jest na wagę złota. Po nim z pewnością sięgnę po coś innego ale nie wykluczam powrotu :-)
UsuńMyślę, że mógłby być idealny dla mnie. Mamy dokładnie taką samą cerę a ja sobie cenię takie konsystencje... czuję się skuszona naprawdę :) Śliczne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńdziękuję :-* kremik cudów nie czyni ale jest zwyczajnie dobry :-)
UsuńNie testowałam go, ale już od dłuższego czasu waham się nad nim :) Czytałam, ze jest bardzo podobny w działaniu do steam cream, który mi bardzo pasuje :)
OdpowiedzUsuńO - chyba coś dla mnie :D Chętnie go wypróbuję :D
OdpowiedzUsuńta pojemność i czas przydatności wymusza w nas bardzo dobry nawyk - właśnie to stosowanie na szyję i dekolt, które są równie ważne do pielęgnacji jak twarz.. dobrze na tym wyjdziesz :D
OdpowiedzUsuńJa miałam ten dla starców na noc i całkiem
OdpowiedzUsuńDobrze wspominam;)
Nie miałam okazji jeszcze go stosować
OdpowiedzUsuńAż chce się go użyć :)
OdpowiedzUsuńskład na prawdę super! muszę poszukać jakiegoś kremu dla siebie z tej firmy :)
OdpowiedzUsuńCos dla mnie! Ale teraz uzywam naturalnych okejkow z Your Natural Side. Za jakis czas postaram sie przetestowac ☺
OdpowiedzUsuńOstatnio robiłam zakupy w drogerii internetowej i miałam ogromną ochotę na ten krem, mimo, że nie czytałam żadnych opinii na jego temat. Ostatecznie rozsądek wziął górę i wziełam wersję pod oczy i właśnie na nią czekam :3
OdpowiedzUsuńSłyszałam sporo dobrego o kosmetykach tej marki, muszę w końcu coś wypróbować :D Pojemność rzeczywiście niecodzienna, a w dodatku spora, ale osobiście chyba nie miałabym problemu z użyciem, bo lubię solidną porcję nanieść na twarz szyję i dekolt. Choć skoro tworzy smugi przy dużej ilości, to pewnie bym nie mogła za bardzo poszaleć :D Duży plus też za to, ze nie zapycha, bo trudno o taki produkt ;)
OdpowiedzUsuń