sierpnia 25, 2017

THE BODY SHOP - ŻEL POD PRYSZNIC PINK GRAPEFRUIT


Recenzje żeli pod prysznic należą chyba do najbardziej banalnych. Można powiedzieć, że ich zadanie jest proste, bo mają jedynie oczyścić skórę z zabrudzeń.. i tyle. Przy ich wyborze najczęściej decydującym parametrem jest jednak zapach, co jest dość logiczne. Jednak gdy nasza skóra jest podatna na wysuszenie, do tego zaczynamy przywiązywać większą uwagę do składów, to tradycyjne żele zaczynają mieć pod górkę. Bo niby dlaczego mamy nie wymagać więcej?


Od producenta:
Żel do kąpieli z serii zapachowej Pink Grapefruit. Żele Body Shop nie zawieają w swoim składzie mydła. Dzięki temu nie przesuszają skóry. Przeznaczone do kąpieli lub pod prysznic. Rewelacyjnie odświeżają i orzeźwiają. Zmiękczają i nawilżają skórę. mają bardzo delikatne i przyjemne zapachy. Po ich zastosowaniu skóra staje się delikatna, gładka i pięknie pachnąca. Są bardzo wydajne.

Opis pochodzi ze strony sklepu BopShop.pl oferującego kosmetyki marki The Body Shop.


Żel trafił do mnie dzięki wygranej w "Pachnącym Rozdaniu" u Anny z bloga Po tej stronie lustra. Jest to mój pierwszy żel matki The Body Shop.. ale zapach był mi znany już wcześniej. Jakiś czas temu testowałam na sobie masełka marki w najmniejszych pojemnościach m.in. wersję Pink Grapefruit. Z całej gromadki jaka się przetoczyła przez moją łazienkę to właśnie ta wersja zapachowa najbardziej przypadła mi do gustu. Niestety same masła niespecjalnie mnie zachwyciły i więcej do nich nie wróciłam i tego nie planuję.


Żel trafił do mnie w pojemności 250 ml i muszę przyznać, że ma świetne opakowanie.. może nie licząc mocnego kleju, który trzyma etykietę. Górną czarną część, która stanowi dozownik można w całości odkręcić. Dla mnie to rewelacyjne rozwiązanie bo lubię wykorzystywać wtórnie opakowania po kosmetykach. Ponadto opakowanie świetnie sprawdziło mi się w podróży, a do tego jest estetyczne.

Zapach żelu stanowczo jest w moim guście. Mam wrażenie, że pachnie lepiej niż balsam ale to mogą być tylko moje zamglone wspomnienia z czasów jego stosowania. Jest to bardzo soczysty i dojrzały różowy grejpfrut.. po prostu ślinka cieknie. Stosując go w ostatnim czasie, aż nie miałam ochoty wychodzić spod prysznica.


Mimo wszystko żele na bazie silnych detergentów stale staram się wyprzeć z mojej pielęgnacji. Każde takie spotkanie kończy się co najmniej lekko przesuszoną skórą. Przyzwyczaiłam się do tego na tyle, że ani trochę mnie to nie zaskakuje, a po każdej kąpieli sięgam po balsam. W przypadku tego oto żelu The Body Shop, moja pewność co do destrukcyjnego wpływu silniejszych detergentów na moją skórę uległa zachwianiu.  Dlatego za każdym razem, gdy zasiadałam do pisania tej recenzji musiałam wziąć prysznic.. musiałam się upewnić..


Skład (INCI): Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, Polysorbate 20, PEG-40 Hydrogenated Castrol Oil, Sodium Chloride, Polyglyceryl-2 Caprate, Trisodium Sulfosuccinate, PEG-120 Methyl Glucose Dioleate, Mel, Sodium Benzoate, Parfum, Citric Acid, Limonene, Linalool, Citrus Aurantium Dulcis Seed Oil / Citrus Ayrantium Dulcis (Sweet Orange) Seed Oil, Citrus Paradisi Seed Oil / Citrus Paradisi (Grapefruit) Seed Oil, Disodium EDTA, Hexyl Cinnamal, Citral, Denatonium Beenzoate, Sodium Sulfate, CI 14700/Red 4, CI 17200/Red 33.

Większa połowa składu nie zachwyca, ale to w końcu tradycyjny żel. Na jego szczęście dopatrzeć się tutaj można czegoś dobrego. Mamy miód, olejek pomarańczowy oraz olejek z nasion grejpfruta. 

Być może to miód.. albo gliceryna.. ale żel nie wysusza mojej skóry. Po każdym użyciu skóra jest przyjemnie gładka, a nawet mam uczucie nawilżenia. Pieni się dobrze ale może nie aż tak dobrze jak tradycyjne żele, co w efekcie przypomina mi produkty stworzone w oparciu o łagodniejsze detergenty.. a przecież SLS widzę w składzie. To kłuci się całkowicie z moim podejściem do silnych detergentów.. i za każdym razem wprawia mnie w osłupienie. Patrząc na ten żel czuję się jak osoba z chorobą dwubiegunową.. jak Doktor Jelyll i Pan Hyde. Nie lubię go za skład, a uwielbiam za zapach i nawet za działanie. Nie jestem wariatką.. na pewno nie jestem wariatką.. prawie na pewno nie jestem wariatką.


Uwielbiam go ale związek z nim, z bólem serca muszę uznać za toksyczny. Wróciłabym do niego z wielką przyjemnością, a nawet mam chęć poznać pozostałych "kolegów".. z drugiej strony nie chcę. Na szczęście do czasu zanim całkowicie odbije mi palma zdążę go już zużyć.. ale z pewnością nie zapomnę. 

Ehh.. niektóre rozstania są trudniejsze niż się wydaje



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Kosmetyczny Fronesis , Blogger