listopada 24, 2017

L'ORIENT - ALGOWA MASECZKA Z DODATKIEM ŻURAWINY


Znasz to? Wchodzisz do sklepu, wiesz co masz kupić.. bierzesz i podchodzisz do kasy, a przy kasie pani pyta "A może maseczkę do twarzy.. są świetne!" Wiesz że nie potrzebujesz.. ale ta mała chwila zastanowienia, która nie umyka uwadze ekspedientki sprawia, że już jesteś w pułapce. Zaczynają się opowieści, cudowne historie.. i wychodzisz ze sklepu z produktami, których na liście nie było.


Dawno.. dawno.. temu miałam swoje pierwsze spotkanie z algową maską i to nie byle jaką. Było to wielkie opakowanie maski Bielenda. Niestety moje lenistwo do jej wyrabiania zdecydowanie było zbyt wielkie aby maskę w pełni docenić. Po wyrzuceniu niemal połowy opakowania z uwagi na przekroczony termin przydatności od tamtej pory trzymałam się od nich z daleka. Bez sensu wyrzucać pieniądze w śmietnik. Ponowne spotkanie to efekt wizyty w Mydlarni u Franciszka. Pracujące tam panie zdecydowanie mają dar przekonywania.. choć z drugiej strony na hasło żurawina w kosmetykach moje oczy otwierają się jakby szerzej.. uwielbiam!


Od producenta:
Algi morskie to naturalny koncentrat niezbędnych dla zachowania urody związków mineralnych, witamin, enzymów, pierwiastków śladowych i innych związków witalnych. Między innymi zawierają łatwo przyswajalne żelazo, magnez, cenne witaminy, zwłaszcza z grupy B, makroelementy i mikroelementy oraz nienasycone kwasy tłuszczowe. Okłady z alg oczyszczają skórę z toksyn, dotleniają, regenerują, poprawiają koloryt, wygładzają powierzchnię naskórka. Stymulują syntezę kolagenu i elastyny w skórze. Są znakomicie tolerowane przez ludzką skórę.

Maska ta skutecznie chroni skórę przed czynnikami zewnętrznymi oraz procesem starzenia. Bogata w kwasy omega 3 i 6, wzmacnia płaszcz hydrolipidowy skóry i pozwala odzyskać właściwy poziom nawilżenia. Polifenole i tokotrienole zawarte w żurawinie są znanymi i silnymi przeciwutleniaczami. Polecana do skóry dojrzałej, zmęczonej, naczynkowej. Pozostawia skórę jędrną, gładką, pełną blasku.

Stosowanie: Porcję proszku wymieszać z przygotowaną, wystudzoną (około 20 stopni C) wodą, aż do uzyskania jednolitej konsystencji (maska powinna osiągnąć konsystencję budyniu). Tak przygotowaną maskę należy niezwłocznie nałożyć na twarz, omijając okolice oczu. Po upływie co najmniej 15 minut maskę należy podważyć i odciągnąć od skóry jednym ruchem, Dla uzyskania najlepszego efektu pielęgnacyjnego zaleca się nakładanie 1-2 razy w tygodniu.


Za 30 g maski zapłaciłam 24 zł. Maska teoretycznie powinna wystarczyć na dwa użycia ale ja korzystałam z niej czterokrotnie.. trzykrotnie + jeden niewypał. Finansowo kwota wydaje się do zaakceptowania.. ale pod warunkiem, że mam z tego coś więcej niż -24 zł na koncie.
Opakowaniu muszę zarzucić niepraktyczność. To właśnie przez nie od lekko ponad roku maska walała się po moich koszyczkach z próbkami. Nie miałam ochoty jej otwierać, bo to wiązało się automatycznie z tym, że szybko muszę zużyć zawartość. Takie otwarte już opakowanie należy zabezpieczyć przed wilgocią i przed rozsypaniem zawartości.. blee.. bleee. blee.. słowem.. bałagan. Agnieszka nie lubi bałaganu.. ale Agnieszka nie pomyślała o tym, aby maskę przesypać do słoiczka.. bo przecież można. Tylko dlaczego ja? O tym powinien myśleć producent, a nie konsument.


W środku.. zaskoczenie.. proszek. Oczywiście, że proszek, bo niby co innego.. ale lekko różowy i do tego pachnący nieco pudrową żurawiną. Czyli pełnia radości! Do maski podchodziłam na cztery sposoby. 

Podejście 1
Maskę rozrobiłam z ciepłą wodą kranową z dodatkiem olejku she. Wcześniej oczyściłam skórę, wykonałam peeling i zwilżyłam skórę wodą termalną. Nałożyłam maseczkę grubszą warstwą, a po około 15 minutach ściągnięcie skóry na obrzeżach maski było trudne do zniesienia. Maskę zdjęłam partiami, bo nie ma takiej możliwości aby ściągnąć ją w całości jednym ruchem jak "zaleca" producent. Podeschnięte obrzeża maski pozostały na skórze, a ich odrywanie wiązało się z mało przyjemną depilacją. Skóra w tych miejscach pozostała zaczerwieniona i swędząca jeszcze przez jakiś czas. Natomiast w miejscach gdzie skóra przykryta była grubsza warstwą efekt był bardzo przyjemny. Skóra pozostała gładka, nawilżona, odżywiona i jakby pełniejsza. 

Podejście 2
Maskę rozrobiłam ponownie z ciepłą wodą kranową ale w minimalnej ilości. Dodałam: olej she, tonik hibiskusowy Sylveco oraz aktywator międzykomórkowy Bandi. Pozostałe czynności przebiegły identycznie, a efekty również niczym więcej mnie nie zaskoczyły. Skóra była gładka i nawilżona ale w miejscach, gdzie maska podeschła sprawiała problemy ze ściągnięciem i spory dyskomfort skóry.

Podejście 3
Woda gazowana! Tak! Czytałam o tym niejednokrotnie, że woda gazowana wspaniale wpływa na skórę. W Azji stosuje się nawet specjalną metodę: wlewasz do miski wodę gazowaną i zanurzasz w niej twarz do momentu w którym zaczytasz czuć, że tracisz przytomność 😂 żarcik.. nierób tak! Metoda ta ma na celu oczyścić pory ale czemu nie dodać jej do maseczek?! Genialne! Natomiast Agnieszka czegoś nie przewidziała.. woda miała za niską temperaturę. Maseczka po wymieszaniu zbryliła się w grudy i ani trochę nie miała zamiaru przykleić się do czegokolwiek.. śmietnik.

Podejście 4
Ponownie ciepła kranówka. Z tą różnicą, że nic więcej do maseczki nie zostało dodane.. ale na skórę owszem. Po oczyszczeniu, wykonaniu peelingu i tonizacji na skórę poszła obfita warstwa olejku shea. Trik miał polegać na tym, że miejsca w których maska nieprzyjemnie zasycha nie będą sprawiać problemu. Niestety.. kolejna porażka w tym miejscu. Po około 15 minutach ściągnięcie skóry bardzo nieprzyjemne i nie do wytrzymania jak na moje odczucia ale w miejscu gdzie warstwa maski była większa.. super! Do ściągnięcia zasuszonych placków użyłam zmoczonej gąbki celulozowej ale i tak delikatne zaczerwienienie i dyskomfort ponownie się pojawiły.



To taki love i hate. Efekty są fajne w miejscu gdzie maska jest nałożona grubszą warstwą.. ale nie ma takiej możliwości aby udało się to zrobić po całości, bo zawsze jest jakieś obrzeże, które będzie podsychać i mnie wnerwiać. Maska poza efektami, których odmówić jej nie mogę powinna chociaż po części mnie relaksować.. a ta mnie po części wnerwia.

Skład (INCI): Sodium Diatomeae (Diatomaceous Earth), Algin, Calcium Sulfate Hydrate, Tetrasodium Pyrophosphate, CI77891 (Titanium Dioxide), Vaccinium Macrocarpon (Cranberry) Seed Powder, Magnesium Oxide, Parfum (Fragrance), CI79960 (Red 30 Lake).

W składzie znajdziemy: ziemię okrzemkową, algi morskie, siarczan wapnia (tzw. spulchniacz) oraz pirofosforan czterosodu. Ta czwórka jest bardzo często spotkamy w maseczkach algowych, a to co je rozróżnia miedzy sobą często znajduje się później.. a tu mamy pigment (!), puder z nasion żurawiny, magnez, substancję zapachową oraz ponownie pigment nadający różową barwę. O ile puder z nasion żurawiny oraz magnez rozumiem to reszty już nie. Czuję się po części oszukana tym, że pudrowo-żurawinowy zapach to lipa w postaci substancji zapachowej, a śliczny różowy kolor to nie efekt żurawiny tylko dodanego barwnika.


Mimo wszystko nie mogę powiedzieć, że był to bubel i jedno wielkie oszustwo, bo efektu odżywienia skóry sobie nie wymyśliłam.. chyba, że przyczyniły się do tego zastosowane dodatki, a nie sama maska. Trudno mi to zweryfikować. Jednak mimo niedogodności z algową maską L'Orient nie planuję się poddawać. Z wielką przyjemnością będę do tego typu masek wracać i eksperymentować. Wierzę, że znajdę rozwiązanie na brak podrażnień i w pełni będę mogła cieszyć się z noszenia maski oraz jej efektów. Natomiast do maski L'Orient powrotu nie planuję.. na pewno nie tej.

Stosujesz maski algowe?
Masz na nie swój sposób?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Kosmetyczny Fronesis , Blogger