Pokazywanie postów oznaczonych etykietą L'Orient. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą L'Orient. Pokaż wszystkie posty

września 07, 2019

ZUŻYCIA SIERPNIA 2019

ZUŻYCIA SIERPNIA 2019



Wyjątkowo luźny weekend.. a w związku z tym pora na małe porządki. Lipiec już minął.. w koszyku niewiele produktów ale nie chcę czekać do końca sierpnia z podsumowaniem dwóch miesięcy, bo jeszcze się okaże, że nie będę miała czasu i zginę pod tonami śmieci 😂 Trochę mój idealny harmonogram postów został zawalony.. trudno. Liczę, że w końcu będzie trochę lepiej, bo tęsknię za tym miejscem.




BABO - DELIKATNY ŻEL DO MYCIA TWARZY
Żel wbił się szturmem na pokład naturalnej pielęgnacji i zawojował rynek. Szczerze.. byłam sceptyczna, bo w składzie ma Cocamidopropyl Betaine, która akurat na moją skórę twarzy i głowy ma fatalny wpływ. Jednak w przypadku Babo nie odczułam negatywnego jej wpływu, a ostatecznie wstępny dystans zączał zamieniać się sympatię i skończyło się na miłości. Genialne i śliczne (szklane) opakowanie, z dobrej jakości etykietą, która przetrwała ekstremalne warunku w perfekcyjny stanie, dobry dozownik który nie pluje i przede wszystkim.. zawartość, której nie mogę niczego złego zarzucić. Żel jest gęsty, wydajny, bardzo ładnie oczyszcza bez podrażnień i wysuszania skóry. Na bank do mnie wróci! To mój drugi hitowy żel do mycia twarzy i z całą pewnością pojawi się w ulubieńcach roku!.. a post już na dniach.



L'ORIENT - HYDROLAT OCZAROWY
Certyfikat Soil Association Organic sugeruje, że jest to świetna jakość.. ale nie jestem w stanie zużyć tego hydrolatu. Jest dla mnie zwyczajnie za mocny. Przy codziennym użytkowaniu skóra zaczęła reagować przesuszeniem i rozdrażnieniem. Hydrolat odstawiłam i za jakiś czas ponownie się spotkaliśmy.. efekt był ten sam. Dość dobrze wspominam hydrolat oczarowy marki Okani Beauty, chociaż on również nie był odpowiedni dla mojej skóry.. ale w tym przypadku podchodziło pod dramat. Zdecydowanie moja skóra lubi tradycyjną różę damasceńską.



SKIN79 - MASECZKI VENETIAN CARNIVAL
Bardzo podoba mi się pomysł nadruku karnawałowych weneckich masek.. bije na głowę "urocze" zwierzaczki, które często wyglądają na twarzy przerażająco, a nie słodko i zabawnie 😂 Tu pomysł był strzałem w dziesiątkę i prawdę mówiąc trochę szkoda, że ten motyw się nie rozwinął. Same maseczki oceniam.. zaskakująco dobrze. Nie zauważyłam pomiędzy nimi jakiś kolosalnych różnic mimo, że zużyłam je w bardzo krótkim odstępie czasowym tak aby na świeżo opisać wrażenia. Grunt w tym, że żadna z nich krzywdy mi nie zrobiła, a efekty nawet mnie zadowoliły.



MYDEŁKO Z TAJLANDII
Wygląda rewelacyjnie, pachnie cudownie.. i coś nie mogę  go zrozumieć. Aby wydobyć pianę muszę się ostro namachać.. a ona i tak jest bardzo płaska.. wręcz kremowa. To niby nie jest przeszkodą, za to przeszkodą jest to, że nie daje mi czucia czystości.. odświeżenia.. czegokolwiek. Hmm.. pewnego dnia zalał mnie pot.. od prac na działce. Wykąpałam się z tym cudem, wytarłam ręcznikiem.. a paszki jak cuchnęły tak cuchną dalej. Kąpiel ponowna.. i efekt ten sam. Ręce mi opadły.. nie wiem o co chodzi. Spisało się za to przy goleniu nóg. Kremowa warstwa świetnie chroniła przed niebezpiecznym narzędziem.. i w taki sposób zostało zużyte.



NATURALNA GĄBKA
Zdecydowanie pozostanę jej fanką i kupię ponownie. W chwili gdy nie mam czasu na peeling taka gąbka spisuje się świetnie, chociaż tak do końca peelingu zastąpić nie jest w stanie. Spisuje się świetnie przy żelach które słabo się pienią, a także przy mydłach. Ostatnio używana wyjątkowo intensywnie.. z mydełkiem (tym powyżej) Niestety mydełko okazało się dość brutalne dla gąbki.. nie mogę jej dobyć z szarego nalotu i mam wrażenie, że jest jakieś tłustawe.


COSNATURE - SZAMPON Z OWOCEM GRANATU
Recenzji nie było.. i nie będzie, bo w zasadzie nie ma o czym pisać. Był bardzo przeciętny i to pod każdym względem. Mył włosy ale również je plątał. Nawet mój mąż pytał czy nie mam w zapasach jakiegoś innego bo ten jest taki sobie. Jak do tej pory marka Cosnature niczym nie nie zachwyciła i szampon tego nie zmienił. Cóż.. widocznie czegoś mi w tych kosmetykach brakuje ale jeśli masz swój hit z tej marki to daj znać.



LAVERA - SZAMPON ODŚWIEŻAJĄCY Z MELISĄ CYTRYNOWĄ I MIĘTĄ
Zdecydowanie jestem fanką szamponów marki Lavera. Świetna piania i przede wszystkim moja skóra głowy nie marudzi. Wersja z melisą cytrynową i miętą dodatkowo bardzo ładnie pachnie co jest świetną opcją na okres letni. Żałuję jedynie, że zapach podczas kąpieli gdzieś się delikatnie rozpływa. Szampon używaliśmy namiętnie przez cały sierpień i jest to zarówno nowość z sierpni i denko. Postu nie było i na chwilę obecną się nie pojawi, bo nie miałam czasu na zdjęcia.. natomiast do tego szamponu jeszcze będę wracać więc nadrobię zaległość.



YVES ROCHER - SPRAY DO UKŁĄDANIA WŁOSÓW ZWIĘKSZAJĄCY OBJĘTOŚĆ
Tak naprawdę jest to zwykły lakier do włosów i to w dodatku dość.. no właśnie... jaki? Usztywnia włosy, trochę skleja, nadaje połysk ale niekoniecznie zdrowy. Kupiłam go do ujarzmiana baby hair ale i tak miały większą moc przebicia. Koniec tej historii jest taki, że pogodziłam się z fruwającymi strąkami, a spray tylko stoi i się kurzy.



ŚWIECA HAND MADE
Moja własna produkcja.. tak chwalę się! Lato w tym roku bywa przewrotne ale to akurat mnie cieszy. W chłodniejszym okresie wyciągałam wieczorem świece i paliłam. Uwielbiam drewniane knoty i ich charakterystyczny trzask palonego drewna. Przy oglądaniu filmów może być to dokuczliwe ale przecież warto czasem wyłączyć telewizor i oddać się chwili.

Uff.. teraz tylko wyrzucić śmieciochy!

Tęskniłam za Tobą  💗

listopada 30, 2017

LISTOPADOWE DENKO

LISTOPADOWE DENKO

Kto przygotowuje się już do przedświątecznych porządków? Ta kwestia jeszcze przede mną ale już czuję, że nie będę miała litości. Póki co typowe, standardowe, monotonne, niewymuszone denko listopada.. choć w tym przypadku lepszym określeniem byłoby "Zużyte czy nie.. ". Nie znoszę wyrzucać niezużytych produktów ale czasem zwyczajnie nie ma wyjścia.


POLNY WARKOCZ - ESENCJA
Świetny produkt! Na chwilę obecną wyparł inne płyny micelarne. Zużyłam.. i przez kilka dni byłam bez jakiegokolwiek płynu micelarnego.. to było bardzo trudne doświadczenie. Recenzję planuję po najbliższej niedzieli czyli w mikołajkowym tygodniu na specjalne życzenie Moniki (Mama z różową torebką). Zdecydowanie za dużo obiecuję, a później nie pamiętam.. czyżby pierwsze postanowienie noworoczne? Mam nadzieję, że nie zapomnę..


LUSH - CZYŚCIĆ AQUA MARINA
Dobry.. skuteczny.. ale nie do końca dla mnie. Zapach okrutnie intensywny, przytykający komórki mózgowe.. a zawsze powtarzam, że na takie cuda jestem odporna. Nie w tym przypadku. Z czasem, a w zasadzie pod koniec już mi tak mocno nie przeszkadzał ale i tak nie jest to produkt do którego chciałabym wrócić. Przy częstym stosowaniu miałam wrażenie, że przesusza mi skórę. Za każdym razem po jego użyciu sięgałam dodatkowo po żel, bo wyczuwałam jakąś dziwną warstewkę na skórze.. Niby nie jest zły ale to moje mamrotania zdecydowanie stawia go w słabym świetle.



BALEA - WODA W SPRAYU
Bardzo pozytywne zaskoczenie! Woda rewelacyjnie sprawdzała się przy maseczkach i głównie w tym celu po nią sięgałam. Świetny atomizer, który dawał realną mgiełkę. Woda nie robiła cudów.. to bardziej gadżet. Mimo wszystko bardzo chętnie bym do niej wróciła.



L'ORIENT - MASKA ALGOWA Z DROBINKAMI ŻURAWINY
Fajna ale nie za fajna 😂 Dzięki niej przypomniałam sobie jak fajne mogą być maski algowe ale do tej zdecydowanie nie zamierzam wracać. Śliczny kolor i zapach ale skład nieco oszukany, do tego okrutnie ściągała skórę nawet przy sporej warstwie. Opakowanie wystarczyło mi na cztery użycia ale i tak uważam, że nie jest warta swojej ceny.



ISANA - PŁATKI KOSMETYCZNE BIO
Od zawsze byłam przekonana, że nie warto przepłacać na płatkach kosmetycznych. Nie widziałam specjalnej różnicy między poszczególnymi firmami jedynie od czasu do czasu pokusiłam się na gabarytowo większe od standardowych. Do czasu aż przetestowałam te. Są bardzo miękkie, delikatne i chłonne. Mam wrażenie, że szybciej pozbywam się makijażu ale najważniejsze, że nie męczę nimi oczu. Naprawdę bardzo je lubię i już kupiłam kolejne opakowania.


TAMI - PŁATKI KOSMETYCZNE DUŻE KWADRATOWE
Kolejne całkiem fajne płatki kosmetyczne ale głównie z racji swojej wielkości. Nie są tak delikatne jak Isany ale jestem w stanie jednym takim płatkiem zdjąć makijaż z twarzy i z oczu, a to bardzo mi odpowiada. Zapewne do nich wrócę ale nie jest to coś co muszę koniecznie mieć w swojej łazience.


TAMI - BAWEŁNIANE RĘCZNICZKI KOSMETYCZNE
Raz o nich pamiętam, a innym razem nie ale zdecydowanie w użytkowaniu się sprawdzają. To coś jak chusteczki higieniczne, waciki na patyczkach.. po prostu należy mieć. Zużyłam i kupiłam ponownie.


EQUILIBRA - ŻEL ALOESOWY
Próbka od Anuli z bloga Co kręci Anulę. Możesz się śmiać ale to mój pierwszy aloes w formie żelu.. i jestem zauroczona tą formułą. Nie znam niestety składu ale jeśli jest fajny to chętnie będę do niego wracać.. a póki co mam odgórny zakaz kupowania żelu 😅 "Góra" kazała..

E-FIORE - NATURALNY KREM Z CZARNUSZKĄ UDOSKONALAJĄCY SKÓRĘ Z PROBLEMAMI
Świetny kremik! Rewelacyjny na dzień! Bardzo dobrze spisywał się w duecie z podkładem 100% Pure. Krem nie pozostawia tłustej warstwy.. nawet miałam wrażenie jakby zastygał. Mimo to skóra była nawilżona, ukojona, zregenerowana, uspokojona. Wraz z kremem Santaverde to jeden z najlepszych kremów jakie miałam okazję ostatnio używać. 

CHLOE - PRÓBKA PERFUM CHLOE
Bardzo różnie podchodzę do tego zapachu. Raz go uwielbiam, a innym razem wydaje się okrutnie pudrowy. Próbkę zużyłam z przyjemnością, bo akurat trafiła na okres mojego uwielbienia. Nie mam za to pewności czy kupiłabym pełnowymiarowe opakowanie.. jeśli już to najmniejsze.


EC LAB - BRAZYLIJSKI OLEJEK POD PRYSZNIC
Zdecydowanie najładniejsza wersja z tej serii olejków, choć i tak można było jeszcze nad zapachem popracować. W zasadzie nie mam żadnych zastrzeżeń co do użytkowania. Przyjemna konsystencja, myje i jednocześnie pozostawia skórę nawilżoną i niemal satynową w dotyku. Tylko kilka rzeczy się tu nie zgadza: miał być olejek, a jest mleczko, miał się pienić, a tego nie robi. I najgorsze.. okrutnie niewydajny.



WILLOW ORGANICS - FRUITY SUGAR SCRUB
Wielbię! Absolutnie uwielbiam zapach tego produktu. Używałam go wyłącznie w chwilach gdy brakowało mi energii, humoru, gdy miałam totalnego lenia czy łamała mnie choroba. Cudownie relaksował i odprężał, a do tego pięknie dbał o skórę pozostawiając ją oczyszczoną, złuszczoną i nawilżoną jednocześnie. Z wielką przyjemnością będę wracać.



ACHAE - NATURALNY PEELING DO CIAŁA GREEN TEA
Jestem zachwycona zmianą opakowań ! Są piękne! Teraz w pełni podkreślają to co znajdziemy w środku. Produkt sam w sobie idealnie nadaje się na prezent, bo każdy się pod nim rozpłynie. Spodziewałam się, że wersja z zieloną herbatą bardziej będzie mi odpowiadać w lecie ale sięgałam po peeling z ogromną przyjemnością przez cały listopad.



BIOLOVE - BALSAM W SPRAYU KOKOSOWY x 2 
Recenzja pojawi się lada dzień. Nie chcę za dużo zdradzać ale sama widzisz.. jeden zużyty drugi niemal nieużywany. Zużyty balsam dostałam od Anny z bloga Co kręci Anule, a drugi kupiłam sama. Nie mam pewności czy moja wersja zepsuła się w czasie wegetacji czy po prostu w takim stanie do mnie dotarła. Nie ma to już większego znaczenie.. bye.. bye.. maszkaro!



CD - DEZODORANT ROLL-ON OWOC GRANATU
Mąż + szklane opakowania kosmetyków = katastrofa.
I tak było w tym przypadku. Z tą różnicą, że na ten widok się ucieszyłam 😂 Nie polubiłam się z tym dezodorantem podobnie jak z wersją w sprayu. Zawartość alkoholu była wyczuwalna nie tylko dla nosa ale także dla mojej skóry. Miałam pisać o nim recenzję ale sobie daruję.. chcę jak najszybciej zapomnieć.. już nie pamiętam.


BATH & BODY WORKS - MYDŁO W PIANCE ORCHARD FROST
Mój mąż nie potrafi już używać innych mydeł.. dosłownie.. jakby zapomniał jak się ich używa. Mydełko trafiło do mnie z rozdania u Ani z bloga Po tej stronie lustra. Bardzo fajne o rewelacyjnym zapachu i zdecydowanie przebiło jakością mydełko Palmolive. Niestety jest też odpowiednio droższe jak na markę Bath & Body Works przystało. Przy dobrej okazji chętnie do niego wrócę ale sprawdzę też inne zapachy.


SCHWARZKOPF - GLISS KUR MASKA OIL NUTRITIVE
Koszmarna maska, która moich włosów nienawidziła i ze szczerą wzajemnością. Niezwykle obciążająca i trudna do wypłukania. Konsystencja margaryny trudna do rozprowadzenia. Zużyłam ją tylko dzięki łączeniu ze srebrną płukanką od Joanny. Nigdy więcej!



BATISTE STYLIST - HEAT & SHINE SPRAY
Dość długo u mnie był ale to z racji tego, że bardzo rzadko sięgam po takie produkty. Spray miał chronić włosy przed wysoką temperaturą prostownicy, lokówki czy suszarki ale dodatkowo nadawał włosom złocistego blasku.. dosłownie. Ten efekt był zauważalny choć bardzo subtelny, ale udało mi się go uchwycić na włosach! Nie planuję powrotu choć wspominam miło.



JOHN FRIEDA - SHEER BLONDE GO BLONDER SZAMPON I ODŻYWKA
Próbkę szamponu i odżywki dostałam wraz z reklamą drogerii Super-Pharm. Miałam już kiedyś produkty John Frieda i całkiem fajne sprawdzały się na moich włosach. Ten zestaw również był całkiem udany. Włosy były ładnie wygładzone i lśniące choć to zasługa sporej dawki protein w składzie. Niestety po szamponie swędziała mnie głowa.. standardowo.


INIKA - FLUID Z KWASEM HIALURONOWYM W ODCIENIU PORCELAIN
Ależ byłam blisko zamówienia tego podkładu w pełnowymiarowej wersji! Na szczęście na allegro dorwałam próbkę i przeszło mi ekspresowo. Okrutnie ciemnieje, do tego zastyga w dziwny sposób.. jakby na sztywno. Wiem, ze to dość dziwny opis ale są podkłady które zastygają ale mimo to na skórze są elastyczne.. czyli pracują razem z nią. Inika tego nie robi. Swatche jak podkład wygląda znajdziesz w recenzji z podkładem 100% Pure.

100% PURE - KREMOWY PODKŁAD SUPER FRUIT SPF20 W ODCIENIU WHITE PEACH x 2
Na podstawie tych dwóch próbek zamówiłam pełnowymiarowe opakowanie z którego jestem okropnie zadowolona. Podkład nie jest tani ale najlepszy jaki miałam. Rewelacyjny skład, świetne opakowanie, do tego trwały, przeznaczony do cery mieszanej i tłustej, z możliwością budowania krycia i matowo-satynowym wykończeniu. Wszystko co tylko przyszło mi do głowy.. wraz z jego wadami przeczytasz w recenzji.
Jeszcze wczoraj w Magazynie próbek sklepu Plants for Beauty były dwie próbki tego podkładu w najjaśniejszym odcieniu.. polecam przetestować.



GOLDEN ROSE - TOP COAT MATTE 
Od czasu do czasu zaglądam do pojemnika z klasycznymi lakierami do paznokci. Pomału przestaję widzieć sens w ich dalszym trzymaniu choć zostawiłam sobie tylko kilka sztuk. Jednak czekać na to aż ich żywot minie jest bezsensu. Tak stało się z matową bazą od Golden Rose. Swoją drogą to całkiem fajna baza, która rzeczywiście nadaje matowe wykończenie. Gdyby nie hybrydy z pewnością bym do niej wróciła.


YANKEE CANDLE - SUMMER PEACH
Kiepski zapach.. nie wiem co więcej o nim napisać. Ani Summer, ani Peach.. może brzoskwinią z lekka trąci ale zapach był bardzo słabo wyczuwalny. Mdłe i nijakie doświadczenie.. dobrze, że już go nie ma.

Link do recenzji: Yankee Candle - Sweet Peach

Ponownie pokusiłam się o podliczenie denka. W poprzednim miesiącu kwota lekko przekroczyła 600 zł, a w listopadzie to zaledwie.. aż? (w zależności od perspektywy) 320 zł. Ciekawa rozbieżność.. choć podyktowana przypadkiem.


listopada 24, 2017

L'ORIENT - ALGOWA MASECZKA Z DODATKIEM ŻURAWINY

L'ORIENT - ALGOWA MASECZKA Z DODATKIEM ŻURAWINY

Znasz to? Wchodzisz do sklepu, wiesz co masz kupić.. bierzesz i podchodzisz do kasy, a przy kasie pani pyta "A może maseczkę do twarzy.. są świetne!" Wiesz że nie potrzebujesz.. ale ta mała chwila zastanowienia, która nie umyka uwadze ekspedientki sprawia, że już jesteś w pułapce. Zaczynają się opowieści, cudowne historie.. i wychodzisz ze sklepu z produktami, których na liście nie było.


Dawno.. dawno.. temu miałam swoje pierwsze spotkanie z algową maską i to nie byle jaką. Było to wielkie opakowanie maski Bielenda. Niestety moje lenistwo do jej wyrabiania zdecydowanie było zbyt wielkie aby maskę w pełni docenić. Po wyrzuceniu niemal połowy opakowania z uwagi na przekroczony termin przydatności od tamtej pory trzymałam się od nich z daleka. Bez sensu wyrzucać pieniądze w śmietnik. Ponowne spotkanie to efekt wizyty w Mydlarni u Franciszka. Pracujące tam panie zdecydowanie mają dar przekonywania.. choć z drugiej strony na hasło żurawina w kosmetykach moje oczy otwierają się jakby szerzej.. uwielbiam!


Od producenta:
Algi morskie to naturalny koncentrat niezbędnych dla zachowania urody związków mineralnych, witamin, enzymów, pierwiastków śladowych i innych związków witalnych. Między innymi zawierają łatwo przyswajalne żelazo, magnez, cenne witaminy, zwłaszcza z grupy B, makroelementy i mikroelementy oraz nienasycone kwasy tłuszczowe. Okłady z alg oczyszczają skórę z toksyn, dotleniają, regenerują, poprawiają koloryt, wygładzają powierzchnię naskórka. Stymulują syntezę kolagenu i elastyny w skórze. Są znakomicie tolerowane przez ludzką skórę.

Maska ta skutecznie chroni skórę przed czynnikami zewnętrznymi oraz procesem starzenia. Bogata w kwasy omega 3 i 6, wzmacnia płaszcz hydrolipidowy skóry i pozwala odzyskać właściwy poziom nawilżenia. Polifenole i tokotrienole zawarte w żurawinie są znanymi i silnymi przeciwutleniaczami. Polecana do skóry dojrzałej, zmęczonej, naczynkowej. Pozostawia skórę jędrną, gładką, pełną blasku.

Stosowanie: Porcję proszku wymieszać z przygotowaną, wystudzoną (około 20 stopni C) wodą, aż do uzyskania jednolitej konsystencji (maska powinna osiągnąć konsystencję budyniu). Tak przygotowaną maskę należy niezwłocznie nałożyć na twarz, omijając okolice oczu. Po upływie co najmniej 15 minut maskę należy podważyć i odciągnąć od skóry jednym ruchem, Dla uzyskania najlepszego efektu pielęgnacyjnego zaleca się nakładanie 1-2 razy w tygodniu.


Za 30 g maski zapłaciłam 24 zł. Maska teoretycznie powinna wystarczyć na dwa użycia ale ja korzystałam z niej czterokrotnie.. trzykrotnie + jeden niewypał. Finansowo kwota wydaje się do zaakceptowania.. ale pod warunkiem, że mam z tego coś więcej niż -24 zł na koncie.
Opakowaniu muszę zarzucić niepraktyczność. To właśnie przez nie od lekko ponad roku maska walała się po moich koszyczkach z próbkami. Nie miałam ochoty jej otwierać, bo to wiązało się automatycznie z tym, że szybko muszę zużyć zawartość. Takie otwarte już opakowanie należy zabezpieczyć przed wilgocią i przed rozsypaniem zawartości.. blee.. bleee. blee.. słowem.. bałagan. Agnieszka nie lubi bałaganu.. ale Agnieszka nie pomyślała o tym, aby maskę przesypać do słoiczka.. bo przecież można. Tylko dlaczego ja? O tym powinien myśleć producent, a nie konsument.


W środku.. zaskoczenie.. proszek. Oczywiście, że proszek, bo niby co innego.. ale lekko różowy i do tego pachnący nieco pudrową żurawiną. Czyli pełnia radości! Do maski podchodziłam na cztery sposoby. 

Podejście 1
Maskę rozrobiłam z ciepłą wodą kranową z dodatkiem olejku she. Wcześniej oczyściłam skórę, wykonałam peeling i zwilżyłam skórę wodą termalną. Nałożyłam maseczkę grubszą warstwą, a po około 15 minutach ściągnięcie skóry na obrzeżach maski było trudne do zniesienia. Maskę zdjęłam partiami, bo nie ma takiej możliwości aby ściągnąć ją w całości jednym ruchem jak "zaleca" producent. Podeschnięte obrzeża maski pozostały na skórze, a ich odrywanie wiązało się z mało przyjemną depilacją. Skóra w tych miejscach pozostała zaczerwieniona i swędząca jeszcze przez jakiś czas. Natomiast w miejscach gdzie skóra przykryta była grubsza warstwą efekt był bardzo przyjemny. Skóra pozostała gładka, nawilżona, odżywiona i jakby pełniejsza. 

Podejście 2
Maskę rozrobiłam ponownie z ciepłą wodą kranową ale w minimalnej ilości. Dodałam: olej she, tonik hibiskusowy Sylveco oraz aktywator międzykomórkowy Bandi. Pozostałe czynności przebiegły identycznie, a efekty również niczym więcej mnie nie zaskoczyły. Skóra była gładka i nawilżona ale w miejscach, gdzie maska podeschła sprawiała problemy ze ściągnięciem i spory dyskomfort skóry.

Podejście 3
Woda gazowana! Tak! Czytałam o tym niejednokrotnie, że woda gazowana wspaniale wpływa na skórę. W Azji stosuje się nawet specjalną metodę: wlewasz do miski wodę gazowaną i zanurzasz w niej twarz do momentu w którym zaczytasz czuć, że tracisz przytomność 😂 żarcik.. nierób tak! Metoda ta ma na celu oczyścić pory ale czemu nie dodać jej do maseczek?! Genialne! Natomiast Agnieszka czegoś nie przewidziała.. woda miała za niską temperaturę. Maseczka po wymieszaniu zbryliła się w grudy i ani trochę nie miała zamiaru przykleić się do czegokolwiek.. śmietnik.

Podejście 4
Ponownie ciepła kranówka. Z tą różnicą, że nic więcej do maseczki nie zostało dodane.. ale na skórę owszem. Po oczyszczeniu, wykonaniu peelingu i tonizacji na skórę poszła obfita warstwa olejku shea. Trik miał polegać na tym, że miejsca w których maska nieprzyjemnie zasycha nie będą sprawiać problemu. Niestety.. kolejna porażka w tym miejscu. Po około 15 minutach ściągnięcie skóry bardzo nieprzyjemne i nie do wytrzymania jak na moje odczucia ale w miejscu gdzie warstwa maski była większa.. super! Do ściągnięcia zasuszonych placków użyłam zmoczonej gąbki celulozowej ale i tak delikatne zaczerwienienie i dyskomfort ponownie się pojawiły.



To taki love i hate. Efekty są fajne w miejscu gdzie maska jest nałożona grubszą warstwą.. ale nie ma takiej możliwości aby udało się to zrobić po całości, bo zawsze jest jakieś obrzeże, które będzie podsychać i mnie wnerwiać. Maska poza efektami, których odmówić jej nie mogę powinna chociaż po części mnie relaksować.. a ta mnie po części wnerwia.

Skład (INCI): Sodium Diatomeae (Diatomaceous Earth), Algin, Calcium Sulfate Hydrate, Tetrasodium Pyrophosphate, CI77891 (Titanium Dioxide), Vaccinium Macrocarpon (Cranberry) Seed Powder, Magnesium Oxide, Parfum (Fragrance), CI79960 (Red 30 Lake).

W składzie znajdziemy: ziemię okrzemkową, algi morskie, siarczan wapnia (tzw. spulchniacz) oraz pirofosforan czterosodu. Ta czwórka jest bardzo często spotkamy w maseczkach algowych, a to co je rozróżnia miedzy sobą często znajduje się później.. a tu mamy pigment (!), puder z nasion żurawiny, magnez, substancję zapachową oraz ponownie pigment nadający różową barwę. O ile puder z nasion żurawiny oraz magnez rozumiem to reszty już nie. Czuję się po części oszukana tym, że pudrowo-żurawinowy zapach to lipa w postaci substancji zapachowej, a śliczny różowy kolor to nie efekt żurawiny tylko dodanego barwnika.


Mimo wszystko nie mogę powiedzieć, że był to bubel i jedno wielkie oszustwo, bo efektu odżywienia skóry sobie nie wymyśliłam.. chyba, że przyczyniły się do tego zastosowane dodatki, a nie sama maska. Trudno mi to zweryfikować. Jednak mimo niedogodności z algową maską L'Orient nie planuję się poddawać. Z wielką przyjemnością będę do tego typu masek wracać i eksperymentować. Wierzę, że znajdę rozwiązanie na brak podrażnień i w pełni będę mogła cieszyć się z noszenia maski oraz jej efektów. Natomiast do maski L'Orient powrotu nie planuję.. na pewno nie tej.

Stosujesz maski algowe?
Masz na nie swój sposób?


Copyright © 2014 Kosmetyczny Fronesis , Blogger