Rzadko zdarza mi się nie zapisać skończonego postu.. ale i tak bywa. Jeśli ma to miejsce na początku.. ok.. przeżyję. Jeśli dotyczy to postu, który pisze mi się z wielką łatwością i lekkością.. ok.. przeżyję i napiszę jeszcze lepszy. Jednak gdy ma to miejsce z produktem, który zasługuje wyłącznie na same bluzgi to mam chęć rwać włosy z głowy.. bo po prostu nie lubię pisać negatywnych opinii. Taka sytuacja miała miejsce z postem o wosku Yankee Candle Summer Peach. Jak obstawiasz? Love or Hate?
Doprawdy już nie pamiętam skąd mam ten wosk. Wiem, że na początku przygody z woskami niewielką ich ilość zamówiłam ze sklepu internetowego, sporą część dostałam w ramach rozdań, ale przede wszystkim po kilku wtopach staram kupować się stacjonarnie. Po ostatnim koszmarnym spotkaniu z zapachem Olive & Thyme, miałam okrutną chęć na coś co mnie zachwyci, coś co przeniesie mnie do ciepłych, letnich dni. Czyż Summer Peach nie brzmi jak idealny wybór?
Z całą pewnością nie jest to zapach, który zachwycił mnie przez opakowanie. Spodziewałam się prawdziwej eksplozji soczystych brzoskwiń dojrzewających w słońcu.. ale zapach wydał się dość mdły. Jednak wiem, że po rozpaleniu zapachy potrafią pokazać swą ukrytą naturę i szczerze na to liczyłam. Niestety po roztopieniu wosku było tylko gorzej. Brzoskwinia okazała się mdła i zupełnie nijaka. Być może to nuty wanilii i piżma kolidują z soczystą brzoskwinią.. ale tak po prawdzie to zupełnie nic tu do siebie nie pasuje.
Z każdym kolejnym odpaleniem kawałka wosku było tylko gorzej. Wraz z ostatnią częścią stwierdzam, że jedyne co czułam to krem do rąk, który zaaplikowałam przed odpaleniem wosku. Chyba nawet podświadomie wyparłam ten zapach, bo zupełnie przestałam go czuć. Głęboki wdech.. i wydech.. wdech.. wydech.. nie! kompletnie go nie czuję. Szkoda czasu.
Tęsknisz za latem?
A może lubisz długie jesienne wieczory?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz