listopada 17, 2017

BALEA - WODA W SPRAYU. CZYLI JAK ZWYKŁA WODA MA SIĘ W STOSUNKU DO WÓD TERMALNYCH ?


Z marką Balea jak do tej pory miałam dość przeciętną relację. W pełni jestem w stanie zrozumieć zachwyty nad żelami do kąpieli i piankami, choć na mnie aż tak nie podziałały.. ale w przypadku pielęgnacji twarzy jest już dużo gorzej. Do testów wybrałam dość bezpieczny wariant czyli piankę do oczyszczania ale na jej temat nie mam nic miłego do powiedzenie. Zatem woda w sprayu zdecydowanie ma utrudniony start.


Wodę w sprayu Balea kupiłam będąc na krótkim wypadzie w Słowacji, gdzie odwiedziłam drogerię DM. Produkt ten polecała Moniki z bloga Mama z różową torebką, a taka rekomendacja w zupełności mi wystarczy..tym bardziej, że woda znalazła się w ulubieńcach lutego 2017!

Nie jest to produkt o cudownych właściwościach pielęgnacyjnych, w zasadzie nie ma żadnego specjalnego wpływu na moja cerę. W środku znajdziemy zwykłą wodę i to być może nawet nie źródlaną, bo o tym producent nic nie wspomina. Podejrzewam jednak, że jest to woda w odpowiedni sposób oczyszczona. Brak tu jakiś wspaniałych dodatków mineralnych jak w przypadku produktów Uriage, Caudalie, La Roche Posay itp, .. co nie oznacza, że jest zła.


Produkt namiętnie stosuje przy maseczkach ze szczególnym naciskiem na glinkowe maski, które stosunkowo często potrafią moją skórę podrażnić i przesuszyć. Po wodę sięgam również przy wieczornej pielęgnacji gdy na mojej twarzy ląduje kilka różnych produktów: tonik, aloes, serum, krem. Po zastosowaniu wody mam wrażenie, że te wszystkie warstwy lepiej się łączą i wchłaniają w skórę. Równie chętnie sięgam po nią przy maseczkach w płacie. Gdy nie chcę jeszcze zdejmować maseczki spryskuje ją wodą Balea co daje mi dodatkowe minuty relaks.. jakże cennego relaksu! Używam dla ukojenia skóry, odświeżenia, a często zastępuje nim mgiełkę do utrwalania makijażu.

Na wielką pochwałę zasługuje bardzo dobrej jakości atomizer. Nie powstydziłyby się go marki wysokopółkowe! Założę się, że już nieraz prysnęłaś sobie w oko beznadziejnym rozpytlacze, czy to tonikiem, wodą termalną, hydrolatem, utrwalaczem makijażu itp. Ja zazwyczaj mam styczność z dwoma typami rozpylacza. Wspomnianym psikaczem punktowym (z modlitwą "tylko nie w oko") lub rozpylaczem kołowym, czyli urypane są włosy, uszy, szyja, ubranie i ewentualnie góra czoła i broda.. a centralna część twarzy dziewiczo sucha. Nie w tym przypadku! Aż łezka się w oku kręci na myśl, że jednak da się stworzyć cudną mgiełkę. 


Już słyszę jak chlupoczą mi resztki produktu i nie sądziłam, że będę go aż tak oszczędnie używać.. ale i on zaraz dobije dna. Szkoda, że nie ma go stacjonarnie w naszych drogeriach, bo bardzo chętnie bym do niego wracała. Jeśli będzie taka okazja to chętnie do niego wrócę, bo mimo braku cudownych właściwości na moją skórę to traktuje go jako gadżet pielęgnacyjny, który spisuje się świetnie. Wpływa na uprzednio nałożone produkty , a to mnie w zupełności satysfakcjonuje.

Używasz wód termalnych?
Masz swoje ulubione?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Kosmetyczny Fronesis , Blogger