Słynna i pożądana w Polsce Balea. Żele pod prysznic tej marki mają
rzesze fanek i w zasadzie nie specjalnie mnie to dziwi. Zapachy
faktycznie są bardzo fajne, a same żele są tanie. Czy można
chcieć od nich czegoś jeszcze?
Butelka wykonana z miękkiego nieprzezroczystego plastiku o pojemności 300 ml. Zatrzask
opakowania jest bardzo solidny ale nie sprawia najmniejszych trudności
przy otwieraniu, nawet gdy mam mokre dłonie. Przemyślana spłaszczona
nakrętka sprawia, że możemy postawić opakowanie do góry, dzięki czemu
zawartość może swobodnie spłynąć. To duży plus gdy produkt się kończy.
Konsystencja
jest lekka, żelowa ale nie spływa między palcami podczas aplikacji.
Produkt ma lekko różowe transparentne zabarwienie. Ilość piany jaką
wytwarza jest ogromna co przekłada się na jego wydajność.
Grafika ciesząca oko, nawiązująca bezpośrednio do zapachu. W tym
przypadku mamy owoc marakui z kwiatem frezji. Typowo letnia mieszanka przywołująca na myśl tropikalne wakacje.
Zapach
jest dość intensywny w butelce, jednak pod prysznicem znacznie
łagodnieje lecz wciąż jest dobrze wyczuwalny. Połączenie frezji z
marakują jest dość ciekawe. Czuć zarówno świeżość kwiatów jak i lekką
słodycz owoców. Dla mnie to całkiem ciekawe zestawienie ale nie na tyle
aby wprawiało mnie w wyjątkowy nastrój.
Od zwykłego żelu pod prysznic nie
oczekuję, że jego zapach pozostanie długo na skórze.. to mało realne.
Jednak od jakiegoś czasu moim priorytetem jest to aby produkty pod
prysznic nie wysuszały mi skóry. Tu niestety z uwagi na zastosowane
detergenty jest to niemożliwe.
Skład (INCI): Aqua, Sodium Laureth Sulfate,
Cocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride, Sodium Benzoate, Perfum, Peg-7
Glyceryl Cocoate, Glycerin, Citric Acid, Cocamide Mea, Potassium
Sorbate, Limonene, Polyquaternium-7, Linalool, CI 16035, CI 17200.
Żel dostałam w czerwcu, a dopiero teraz czuję, że zbliżam się do jego
końca. Oczywiście nie świadczy to o tym, że kąpię się od święta. Po prostu używam zamiennie różnych produktów do kąpieli, w tym także olejków. Przez
przejście na delikatniejsze produkty myjące znacznie bardziej odczuwam
różnicę po kąpieli z produktami zawierającymi w składzie SLS, a tymi
które ich nie zawierają. Po kąpieli z żelem Balea jestem zmuszona od
razu na ciało nałożyć balsam. Nie jest to coś co mi wyjątkowo doskwiera,
bo i tak lubię po kąpieli nałożyć balsam ale w przypadku produktów bez
SLS nie zawsze mam taki przymus.
Lekko przesuszona skóra po kąpieli to jednak nie wszystko. Od
jakiegoś czasu staram się świadomie unikać SLS-ów oraz kilku innych
substancji, które przez dłuższe stosowanie mogą wpłynąć na stan mojego
zdrowia. Nie mówię, że będę unikać wszystkiego jak ognia, ale ograniczenie do minimum szkodliwych substancji jest moim priorytetem. Jednak ewentualne
nie do końca przemyślane zakupy, nie będą od razu lądować w koszu. Nie
pozwala mi na to moja wrodzona niechęć do marnowania produktów. Nawet
zatwardziałym bublom daję nieskończoną ilość szans zanim się poddam i
zwyczajnie wyrzucę.
Cieszę się, że miałam możliwość
przetestować na sobie żele Balea. W zanadrzu mam jeszcze wersję
waniliowo - kokosową, którą zostawiłam sobie na nieco chłodniejszą porę
roku. Rozumiem zachwyt panujący nad tymi żelami, bo ich zapachy są
bardzo udane. Jednak wysuszenie skóry oraz skład skutecznie mnie
zniechęcają do dalszych eksperymentów. Mimo wszystko nie mogę nazwać go bublem. O ile nie przeszkadza Ci lekkie wysuszenie oraz skład to produkt mogę polecić.
Dlaczego mocno ograniczyłam stosowanie SLS-ów możesz przeczytać w poście: 9 powodów dla których warto przestać używać SLS oraz SLS, a świadomość konsumencka.
oraz jakich jeszcze składników warto unikać, dowiesz się z postu: Potrzebny Ci nowy krem, balsam? Przeczytaj zanim kupisz.
Jaki jest Wasz stosunek do żeli pod prysznic?
Ma tylko ładnie pachnieć?
