Upss.. wkradł się jakiś Error! Pomimo chęci nie wyrobiłam się jak należy ze zużyciami na ostatni dzień miesiąca. Chociaż podejrzewam, że znaczenie ma to tylko dla mnie 😅 Właśnie rozstałam się z kilkoma naprawdę fajnymi produktami, ale nie ma się co mazać.. w końcu czekają kolejne przygody, a do ulubionych zawsze mogę wrócić.
TULUA - PIANKA OCZYSZCZAJĄCA DO TWARZY
Zdecydowanie brakowało mi pianek oczyszczających w pielęgnacji. Tulua okazała się wyjątkowo delikatna dla skóry ale jednocześnie wystarczająco skuteczna. Świetnie sprawdzała się w porannym oczyszczaniu skóry z nocnej pielęgnacji, a także przy wieczornym demakijażu. Nie jest to jednak produkt, który sam sobie poradzi z podkładem ale wcale tego nie oczekiwałam. Więcej o piance Tulua już na dniach.
BE THE SKY GIRL - PEEL ME TENDER
Na temat peelingu Be The Sky Girl nie zdążyłam jeszcze wyrobić sobie opinii. Z pewnością jest to wyjątkowy produkt. Proszek, który pod wpływem wody zmienia się w puszystą, gęstą pianę. Mam wrażenie, że konsystencja tego produktu zmienia się na każdym etapie i aż trudno skupić się na czymkolwiek innym. Na szczęście w zapasie jeszcze dwie saszetki więc jest szansa, że ogarnę coś więcej niż zaskakująca konsystencja.
NOWA KOSMETYKA - TONIK Z KTÓRYM IDZIE GŁADKO
Odbiło mi się o uszy, że tonik zmienił nazwę.. ale nie nazwa jest tu najważniejsza. Tonik na bazie kwasów co oznacza, że należy uważnie z nim postępować i nie używać jak zwykłego. U mnie spisał się dobrze, chociaż warto przy nim obserwować potrzeby skóry nieco uważniej. Przy częstym stosowaniu musiałam robić przerwy, chociaż nie określiłabym go jako bardzo mocny. Cóż.. może więcej szczegółów opiszę w odrębnym poście 😉
TULUA - KREM ODŻYWCZY Z EFEKTEM "WOW"
Mini wersję kremu znalazłam w boxie Terra Botanica i szybko się zakochałam. Wersję 30 ml odziedziczyłam od Anuli z bloga Co kręci Anulę, a przecież na Wow zawsze znajdzie się miejsce w mojej pielęgnacji. Nie jest to krem super lekki. Jak nazwa wskazuje jest to wersja odżywcza. W teorii krem powinien być da mojej skóry za ciężki ale nie jest. Przy wieczornej pielęgnacji aplikuję typową dla mnie ilość i nie czuję dyskomfortu, chociaż krem potrzebuje chwili aby się wchłonąć. W dzień warstwa jest już znacznie uboższa ale również nie mam z nią problemu. Natomiast krem cudownie łagodzi moją skórę, nawilża, odżywia, sprawia, że jest ładniejsza. To krem do którego będę z wielką przyjemnością wracać.
UNI TOUCH - MASKA W PŁACIE HYDRATING MASK
Ultra cienka i delikatna tkanina. Bardzo fajnie skrojona na moje potrzeby, a to dość rzadkie. Obiło mi się o uszy, że maseczki są bardzo dobre ale nie jestem w stanie tego potwierdzić. Zwykłe maseczki na płacie bawełny pojawiają się u mnie sporadycznie i nie wiem do końca czego się po nich spodziewać. Ta była na pewno przyjemna ale nie zapadła mi w pamięć jako coś co odmieniło moją pielęgnację.
YASUMI - NAWILŻAJĄCA MASKA BIOCELULOZOWA Z ZIELONYM KAWIOREM I KWASEM HISLURONOWYM
Właśnie wykończyłam ostatnią z moich zapasów maseczkę nawilżającą z kawiorem od Yasumi. Pierwsze wrażenia mnie zachwyciły ale podczas używania kolejnych masek wcale nie słabły. Nieustannie podtrzymuję, że jest to jedna z najlepszych masek w płacie jakie kiedykolwiek miałam. Efekt jest wyraźnie odczuwalny jeszcze następnego dnia. Żałuję jedynie, że skład nie powala, bo zdecydowanie jestem zwolenniczką natury.
YASUMI - MASKA BIOCELULOZOWA OCZYSZCZAJĄCA ORAZ MASKA BIOCELULOZOWA Z KOMÓRKAMI MACIERZYSTYMI
Na fali uwielbienia do wersji nawilżającej skusiłam się o przetestowanie innych wersji masek Yasumi na bazie biocelulozy. Chociaż obie maseczki były dość fajne i wyróżniają się na tle zwykłych, to jednak dość daleko im do mojego ulubieńca. Bioceluloza okazała się znacznie cieńsza, a efekty mniej efektowne. Jak widać królowa jest tylko jedna.
MIMOTO - MASECZKA Z KWASEM HIALURONOWYM
Przyznaję, że ta maseczka przeszła całkowicie bez echa. Znalazła się w koszyczku denkowym i to jedyne co wskazuje, że była używana w lutym. Nie pamiętam materiału, kroju, efektów. Ewidentnie musiałam być bardzo zmęczona, kiedy po nią sięgałam. Z drugiej strony nie kojarzę problemów skórnych ani tym bardziej zachwytów.. po prostu przeminęła z wiatrem.
ALTERRA - MASECZKA MANUKA HONIG
Dwie kremowe maseczki marki Alterra. Nie szukaj ich w polskim Rossmannie. To akurat prezent od Anuli pochodzący z zagranicznej wizyty. Marka Alterra w naszym Rossmannie jakoś nie zwraca mojej uwagi ale te zagraniczne twory ciekawią o wiele bardziej. Maseczki na bazie miodu manuka bardzo mnie ciekawią i ze dwie mam na oku od jakiegoś czasu. Dlatego ta saszetka niesamowicie mnie ucieszyła. Skład jest bardzo ciekawy ale.. na drugim miejscu w składzie znalazł się alkohol (alkohol denat.) i rzeczywiście był dla mnie odczuwalny. Przy częstym stosowaniu mogłoby się skończyć różnie ale przy jednorazowym podejściu maseczka spisała się dość.. dobrze, jednak nie na tyle abym chciała do niej wracać.
FROM A FRIEND - KREM DO TWARZY CYTRYNA, PIETRUSZKA I BAMBUS
O genialnych właściwościach pietruszki w pielęgnacji twarzy słyszałam już dawno, jednak produktów z tym składnikiem jak na lekarstwo. W momencie kiedy poznałam markę From a Friend ten krem zwrócił moją uwagę na tyle, że wisi na mojej liście chciejstw i czeka aż ogarnę zapasy. Międzyczasie wraz z zamówieniem hydrolatów Ania z From a Friend podesłała mi próbkę kremu. To tylko podkręciło moje chciejstwo! Wstępnie odpowiada mi konsystencja, wchłanianie, zapach.. chę go poznać bliżej! Nnatomiast jeśli jesteś ciekawa konkretnej recenzji kremu to odsyłam do Moniki z bloga Mama z różową torebką i posta Form a Friend - Krem do twarzy Cytryna, Pietruszka & Bambus.
Jeśli nie znasz marki to odsyłam na stronę sklepu: From a Friend (obecnie kremik z pietruszką jest na promocji!)
ZESTAW PRÓBEK MARKI POLEMIKA
Zestaw próbek marki Polemika znalazłam w
ostatnim boxie Terra Botanica ze sklepu Lost Alchemy. Dobranie próbek
tak aby tworzyły kompletną pielęgnację bardzo mi się podoba i tak
właśnie to trio zużyłam.
Hydrofilne masło oczyszczające. Masełko jest gęste ale błyskawicznie zamienia konsystencję na olejową, dzięki temu nie ciągnie skóry. Hasło "hydrofilowe" oznacza, że produkt łączy się z wodą i
rzeczywiście to robi. Zmienia się wówczas w delikatną emulsję i bardzo
łatwo zmywa. Mimo wszystko zawsze po takich produktach używam
dodatkowo pianki lub żelu aby zmyć resztki produktu, bo jednak jakąś
minimalną warstewkę na skórze wyczuwam. Wstępnie masełko wydaje się
ciekawe.
Peeling-maska oczyszczająco-rozświetlająca. Z
racji tego, że lubię tego typu produkty to właśnie ta próbka ciekawiła mnie
najbardziej. Funkcja peelingu jest tu na wyjątkowo łagodnym i delikatnym
poziomie.. nie tego się spodziewałam. Trudno mi tu odszukać funkcji
peelingu chociaż bardzo delikatne drobinki są. Za to funkcja maseczki
spisuje się fajnie. Całość trzyma się skóry, nie kapie, nie zjeżdża. Z łatwością mogę wytrzymać 15 minut. Delikatne
mrowienie odczułam jedynie w dwóch bardziej wrażliwych miejscach.
Peeling-maskę zmywam przy użyciu gąbki, bo tak jest łatwiej i szybciej.
Skóra nie jest przesuszona, rozdrażniona.. ale odświeżona, nawilżona i
ukojona. Nie jest to efekt wow ale produkt można używać 2-3 razy w
tygodniu więc przy takiej częstotliwości efekty mogą być bardzo fajne.
Wstępnie podoba nie się ten produkt i wpisuję na listę chciejstw.
Antyoksydacyjny krem -
lekka konsystencja, która ładnie się wchłania pozostawiając skórę
komfortową i niemal matową. Podejrzewam, że spisałby się w okresie
letnim ale obecnie mam taki zapas, że nawet nie myślę o zakupie nowego
kremu.
FULL MELLOW - MUS POD PRYSZNIC CHRISTMAS ORANGE
Naprawdę
polubiłam ten mus. Innowacyjna formuła do kąpieli, świetny zapach i
całkiem dobre działanie myjące. O dziwo podczas kąpieli nie sprawiał problemów. Nie przyklejał się do skóry, za to bez problemy tworzył pianę. Używałam z ogromną przyjemnością i nie
czułam potrzeby wprowadzać nic więcej. Mus trafił już do ulubieńców. Gdyby nie świąteczne opakowanie nie kojarzyłabym go z okresem świątecznym, chociaż nuty pomarańczy z wyraźną skórką idealnie wpisywały się w klimat. Mus doczekał się recenzji: Christmas Orange Shower Mousse od Full Mellow, zupełnie nowa formuła produktów pod prysznic
FRESH&NATURAL - MALINOWY CUKROWY PEELING DO CIAŁA
To
nie było moje pierwsze spotkanie z tym peelingiem.. ale raczej
ostatnie. Z tym, że nie mam tu nic złego na myśli. Pierwszy peeling w
ogromnej wersji 550ml kupiłam sama, a jakiś czas później
dokładnie taką samą wersję dostałam w prezencie. Za każdym razem
sprawdzał się super ale te duże pojemności wiążą się z dłuższymi
spotkaniami. Do peelingów Fresh&Natural z chęcią będę jeszcze
wracać.. ale do innych wersji i zdecydowanie do mniejszych opakowań.
BLANK - PEELING MYJĄCY DO CIAŁA MANDARYNKA
Peeling znalazłam w
boxie Terra Botanica ze sklepu Lost Alchemy. Szybko dobiegły mnie głosy,
że jest okropny 😂 zajrzałam na stronę producenta, aby sprawdzić skład i
wskazówki. Okazało się, że jest to peeling na bazie czarnego mydła,
czyli specyficznego brązowego lub zielono-brązowego glutka. Cóż.. to
robi różnicę 😅 Miałam już styczność z takim mydłem i nie szczególnie
się lubimy, jednak jest to wyłącznie kwestia osobistych preferencji. Aby
spotkanie przebiegło w pomyślnej atmosferze do peelingu dołączyła
rękawice.. i to pomogło! Tak po prawdzie, spodziewałam się czegoś dużo
gorszego. Peeling pachnie cynamonem z pomarańczą i oczywiście posiada
specyficzny zapach mydła czarnego ale nie odbieram go jako coś złego.
Konsystencja lżejsza niż typowe czarne mydło.. łatwo się rozprowadza,
dobrze myje, opcja złuszczania zdecydowanie z tych lżejszych ale
rękawica to podkręca. Może nie był to mój kąpielowy ulubieniec.. ale ze
wszystkich czarnych mydeł zdecydowanie najprzyjemniejszy!
SORAYA - ŁAGODZĄCA PIANKA DO HIGIENY INTYMNEJ
Kupiłam z ciekawości. Nie jestem szczególną fanką marki ale pojawienie się serii "plante" wprowadziło trochę zamieszania. Nie śledzę szczególnie opinii na temat serii ale z kilkoma się minęłam i nie kojarzę zachwytów.. chociaż wyjątkowego narzekania również nie. Pianka do higieny intymnej sprawdziła się u mnie dość przeciętnie. Myła, oczyszczała, odświeżała.. ale nieustannie miałam wrażenie, że jest zbyt mocna. Nie powodowała dyskomfortu ale niczego pozytywnego o niej powiedzieć nie mogę. Nie planuję powrotu.
ECO LIFE CANDLES - ŚWIECA DO MASAŻU
Dla mnie to fajny patent na dłuższe weekendowe spa. Świeca podczas palenia wypełnia łazienkę delikatnym aromatem, który później jestem w stanie przenieść bezpośrednio na skórę. To zdecydowanie wyjątkowo przyjemny rytuał ale również taki na który należy mieć czas. Taka pielęgnacji jest dość specyficzna i wymaga pewnej wprawy. Zbyt duża ilość wosku może sprawić problemy w rozprowadzeniu i dodatkowo skończyć się może wyczuwalną warstwą na skórze. Dlatego warto poświęcić temu nieco więcej czasu i dokładności, aby efekt był naprawdę fajny i dał realne poczucie rozpieszczenia skóry i zmysłów.
O świecy i jej zastosowaniu pisałam w poście: Aromaterapia świecami, czyli świece do masażu marki Eco Life Candles
TAHE - SZAMPON DO WŁOSÓW GRUBYCH I SUCHYCH
Zawartość Cocamidopropyl Betainy nie wróżyła sukcesu. Jednak szampon miał śliczny zapach i naprawdę fajnie oczyszczał skórę głowy i włosy. Nie mogłam go używać przy każdym myciu ale skojarzenia mam dość przyjemne. Za to mój mąż poprosił mnie o zakup pełnowymiarowej wersji!
TAHE - MASKA DO WŁOSÓW
Zapach maski mnie nie powala. Co więcej mam z nim problem, bo to moja "ukochana" trawa. Nie trawa cytrynowa, tylko zwykła trawa. Natomiast sama maska okazała się świetna dla moich włosów. Bardzo ładnie je wygładzała i odżywiała. Jedynie końcówki potrzebowały jeszcze czegoś ekstra ale w ogólnym rozrachunku muszę jej przyznać miano jednej z lepszych masek jakie stosowałam. Chwilowo nie wiem czy do niej wrócę. Już zrobiłam zamówienie na maski marki Bema, a w zapasach czeka maska z olejem marula marki Andalou.
IT COSMETICS - CC+ YOUR SKIN BUT BETTER (w odcieniu Fair)
Słynny podkład marki It Cosmetics. Długo chodził mi po głowie z uwagi na genialne recenzje. Z racji problemów z dostępnością miałam sporo czasu na to aby przemyśleć zakup. Dzięki pomocy jednej z użytkowniczek Instagrama udało mi się dobrać odcień (Fair) i ostatecznie zamówić. Odcień jednak okazał się ciut za jasny.. ale łatwiej ogarnąć za jasny niż za ciemny. Ogólny stosunek do tego podkładu miałam.. różny. Raz byłam z niego niesamowicie zadowolona, a innym razem go nienawidziłam. Jednym z gorszych zarzutów jakie mam do niego to trudna sprawa ogarnięcia go na tyle aby nie był widoczny. Szersza opinia pojawi się na dniach na blogu.
YVES ROCHER - WERBENA
Jakiś czas temu przeżywałam ogromną fascynację i uwielbienie dla zapachu werbeny w kosmetykach. Dlatego gdy wpadłam na zapach wody toaletowej werbeny od Yves Rocher, zwyczajnie musiała być moja. Zapach lekki, orzeźwiający, zbliżony do cytrusów.. typowa werbena. Niestety nie okazał się szczególnie trwały, a pod koniec zaczął mi się nudzić więc towarzyszył mi tylko z doskoku. Nie planuję wracać.. co z resztą może okazać się trudne, bo z tego co kojarzę marka często wymienia swój asortyment.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz